W piątek były warsztaty wielkanocne z rodzicami u Córy w przedszkolu. Kurczę, ale mi dobrze. Wyposażeni w wierzbę mandżurską, pudło kolorowych traw, brzozę i bukszpan pognaliśmy do przedszkola w czwórkę. Syn zawłaszczył basen z piłkami, a my się bawiliśmy w kradzenie jajek, przenoszenie ich na łyżce i inne takie, a w końcu zmontowaliśmy własną palmę. Wróciłam cała swędząca, bo te trawy jednak kurzu mają trochę, ale zadowolona, jak prosię w deszcz. Kocham to i chwilowo mam zapewniony brak tęsknienia za pracą. Głównie za sprawą tego swędzenia. Mogę sobie spokojnie być nadal kurą domową, teraz już pełnoetatową, bo wyłącznie na męża utrzymaniu.
A w sobotę ciacho w piec, mięcho do gara i czekamy na wizytę. Bosz, jak mi dobrze było, jakby nic się nie zmieniło. Fajnie się tak czuć, oj bardzo fajnie, unoszenia nad ziemią zapewnione i uśmiech od ucha do ucha. Który podobno wyjawił mój interes, ale ja tam nic nie wiem, nie orientuję się, zarobiona jestem ;)
Syn słabość odziedziczył po mamusi, Córa kokieterię, ale pewnego dnia wujek zostanie zaciągnięty do zabawek i tyle go będę miała. Porzucona dla młodszej, ech...
Poza tym Córa odmówiła zakładania pieluchy na noc, bo ostatnio na dwa tygodnie tylko dwa razy zsikana pielucha była. Wczoraj sucho, dziś po pachy zesiurana, ale podejrzewam, że ma to związek z wyciem wczoraj po południu 2 i pół godziny. Nerwy robią swoje. Cóż, pralka jest, a dziecko szczęśliwe, że już bez pieluchy. Sama do tego doszła, nie zmuszałam i tym bardziej jestem dumna. W dzień chodzi sama, nawet nie wiem kiedy, idzie, rozbiera się, ubiera, spuszcza wodę i myje łapki. Kiedy ona tak urosła? Trzeba kupić obiecanego pieska za suche dni i noce.
Pochwal się palmą;)
OdpowiedzUsuń