Wczoraj rozważałam przyspawanie się do telefonu, bo co chwilkę ktoś dzwonił. A to Osobisty, a to starszy młodszy brat, a to Przyjaciel, mój ojciec, ja do mamy... Ucho puchło.
Jednak wczoraj był też inny dzień, a mianowicie mijał rok, odkąd rozbiłam Lewka. Przyjaciel nawet sugerował, cobym nie jechała nigdzie, odpuściła samochód i takie tam, ale cóż, dzieci do przedszkola chciały, a potem mama dzwoniła, że wychodzi ze szpitala.
Odebrałam dzieci, obiad zjedliśmy znów w Młynie, żeby nie zamienić się w kota z funkcją wte i we wte. Potem Lidl, bo zapomniałam chusteczek i kulek do mleka ostatnio kupić. Swoją drogą, strasznie drogie te rzeczy, pani przy kasie zawołała 125 złotych ;). Odebraliśmy mamę, zawiozłam ją do domu, a potem wróciłam się do miasta po zakupy i jej receptę. Już siedziałam u niej, jak zadzwonił mój brat i korzystając z tego, że jeszcze jestem poprosił o podwózkę do domu. Więc znowu miasto, chwila w domu i go odwieźliśmy. Przy okazji potwierdziłam obecność na ślubie i weselu u bratanka. Wiecie, smsy drogie, lepiej pojechać :P Zobaczyłam ich budowę, dowiedziałam się, że nie musiałam potwierdzać, bo przecież wiedzieli, że będziemy i w końcu kierunek dom. W ramach odczarowywania fatalnej rocznicy trzasnęłam ze 125 km. Połowę w deszczu. A niby tu blisko, a tam jeszcze bliżej. Zbiera się. Przez felerne skrzyżowanie jechałam z drżącymi rękami, ale akurat nic nie jechało. Niestety na tzw rogatce był jakiś koszmarny wypadek, droga w stronę Krakowa zamknięta, policja, pogotowie, straż... Ech, trochę deszczu i już się dzieje.
Bo w Lidllu podrożało, wiem coś o tym :)
OdpowiedzUsuńKurczę, ale w innych też pewnie podrożało ;)
OdpowiedzUsuń