poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Wakacje 2016, czyli morze może być fajne

W drogę wyruszyliśmy w piątek po 21. Zapakowani po dach i jeszcze trochę, bo jeszcze boxa mamy. Dzieciaki dotrwały do stacji benzynowej, czyli jakieś 7 kilometrów, a potem poszły spać. Zaczęło się z przygodami, bo chcąc jechać A1 zabłądziliśmy, fatalne oznakowanie nie pomogło i nadrobiliśmy z 40 kilometrów w jedną stronę. Masakra. Już wracać się chciałam, bo zgubić się trzy razy, w tym raz w zgubieniu może zdenerwować. Na szczęście stery dzierżył Osobisty, kazał się zamknąć i jechał dalej. Jechało się ciężko, następnym razem nie puszczę go do roboty w dzień wyjazdu. I do tego na samym końcu trafiliśmy na korki w Koszalinie, dzieciaki już nie spały, więc co chwilę siku, pić, coś tam jeszcze. Na miejscu byliśmy po 11. Oczywiście nie była to jazda ciągiem, bo z dwa razy się zatrzymaliśmy, żeby rozprostować kości i dwa, żeby się zdrzemnąć. Od razu pojechaliśmy na miejsce, jeszcze dwa kilometry wcześniej zatrzymując się na siku i żeby zobaczyć morze. Dzieciaki najpierw bały się szumu, a potem nie chciały nam w samochód wsiąść. To drugie morze Córy, ale wtedy miała półtora roku, to nie pamiętała. Domek już był gotowy, więc rozłożyliśmy się i jazda nad morze.

Od początku. Pleśna to dziura, jakich mało. TAm nawet asfalt najczęściej nie występuje, tylko drogi gruntowe. najbliższy sklep spożywczy/przemysłowy/bar w jednym jest oddalony kilometr od miejsca, gdzie mieszkaliśmy. Piechotą. Bo autem, po normalnej drodze to 4. Do latarni w Gąskach 4 km plażą. Drogą 14. Tam nawet numerów domów prawie nie ma, tylko numery działek. Możecie sobie więc wyobrazić, jaka dziura. Ale cudna dziura, bo...

Ach... Takie morze to ja lubię. Puste plaże, od człowieka do człowieka dziesiątki kilometrów, czy się wyjdzie rano, czy wieczorem. Dzieciaki mają miejsce, by pobiegać, pobudować, nie trzeba pilnować swojego metra kwadratowego. Morze czyste, podobno najczystsze w okolicy i podobno najwięcej jodu nad morzem przez mikroklimat. Faktycznie, czuło się w zatokach, a po powrocie powietrze za gęste mi się wydaje. I do plaży mieliśmy z 300 metrów.



W sobotę pierwsza kąpiel zaliczona, bo pogoda była, a jak już zobaczyli wodę, to musieli wejść. Strach poszedł daleko, owszem, musieliśmy ich trzymać, bo fale, ale wyjść nie chcieli, nawet, jak barwa skóry wskazywała, że wyjść należy.
W niedzielę przypadała nasza rocznica ślubu. Pojechaliśmy do Ustronia Morskiego na rocznicowy obiadek. Normalnie nie przepadam za rybami, ale być nad morzem i ryby nie zjeść, to grzech ciężki. Zamówiliśmy sobie dorsza, łososia i morszczuka. Porcje był ogromne, najedliśmy się po kokardki i jeszcze więcej, bo do tego frytki i surówki, ale było warto. Nawet dzieciaki spróbowały, a one do ryb ostatnie. Tu wciągały kawał za kawałkiem. I jeszcze ten widok na morze... Po jedzeniu wskazany spacer. Na molo marsz. I kąpiel dzień drugi, zaliczona. W ubraniu. Fala przyszła i mnie schlapała po pas, Córę nawet wyżej. Ze śmiechem poszliśmy do auta, tam legginsy w dół, kieca została, ja w mokrych portkach. I na zakupy, bo coś jeść trzeba.
Na wieczór zachód słońca nad morzem. Cudnie.



Poniedziałek to było święto i morze też sobie święto zrobiło. Co z tego, że słońce, jak wiało, jak głupie. Dlatego wybraliśmy się na spacer do latarni w Gąskach. Szło się długo, szczególnie, że z soboty na niedzielę był sztorm i dzieciaki zbierały pióra, muszelki, kamyczki, zagubione foremki i inne skarby. I pieska chcieliśmy ratować. Zataczał się, wchodził do wody, odbiegał, jak do nas doszedł okazało się, że tylko na trzech łapkach chodził. Ale zapytana o niego pani, co chwilę szła z nim zeznała, że on z baru w Pleśnej i codziennie chodzi na plażę się kąpać. Faktycznie go potem widzieliśmy. W Gąskach obiad, lody, wysyłanie kartek, siedzenie na gąskach i powrót do domu. Lasem, bo wiało w oczy.



Do domku poszłam sama, Osobisty z dziećmi prosto na plażę, ja tylko doniosłam stroje kąpielowe, zabawki i jakiś prowiant. Uwielbiam tą plażę. de facto można się rozebrać i przebrać bez obawy, że ktoś zobaczy. W ten dzień zbudowaliśmy sobie wał obronny i chcieliśmy dzieciom jeziorko zrobić. Bohaterska obrona wybrzeża skończyła się naszą sromotną klęską. Zmyło nas z 40598765678 razy, dzieciaki zwątpiły w połowie, a my siedzieliśmy z tyłkami w morzu i kopaliśmy, co chwilę zalewani. Chwilo, trwaj...

Wtorek i środa to plażowanie, choć bez smażenia, bo zimno było, pochmurno, ale w piachu da się kopać, prawda? A wieczorkiem wyprawa do Pleśnej centrum (jak to brzmi, pięć domków na krzyż i knajpa), na plac zabaw, po drodze do domu zbieranie opału i ognisko.

A w czwartek lało i paskudnie było. Pojechaliśmy do Kołobrzegu.


Chwila na plaży, odwiedziny molo, gofry i czekolada, a potem spacer do latarni morskiej. Tuż pod nią padało, więc biegiem do muzeum, co w podziemiach się znajduje. A tam, największa muszla w Polsce 150 kg! Piękna. Do tego różne kamienie, szlachetne, półszlachetne i inne. Złoto, bursztyny, ametysty w tych swoich jaskiniach. I skamieniałe jaja dinozaura w gnieździe. Robi wrażenie. Na nieszczęście zapomnieliśmy dużego aparatu (w ogóle, nie tylko tam) i zdjęcia mam marnej jakości.


Po zwiedzaniu zeszliśmy na nabrzeże, a tam statki i dzieci chcą płynąć. Mama też. Tylko mama chciała dużym, a dzieciaki wybrały wojskową skorupkę. Torpedowiec. Kupiliśmy bilety, wsiadamy... A pan radzi iść na górę, bo na morzu sztorm! RATUNKU!! Oczywiście, że się nie bałam. No nie mogłam się bać, bo dziecko trzymałam, ale w środku cała dygotałam. Syn się nie bał wcale, ale on nie zdawał sobie sprawy z tego, jak to może być niebezpieczne. Wychyły były z 30% na boki, a dziobem brał wodę chwilami. Kto to w ogóle wymyślił? No dobra, ja się pytałam dzieci, czy chcą. Po zejściu znowu deszcz, więc się schowaliśmy pod daszek i nawet szantę się udało usłyszeć. A dzieciaki chciały płynąć znów.



W piątek w końcu dopisała pogoda, więc plażowaliśmy do zachodu słońca. W sobotę musieliśmy opuścić domek o 10, ale postawiliśmy auto obok i na plażę. Udała się znów pogoda, więc korzystaliśmy. A morze prawie płaskie! Zmieniliśmy miejsce plażowania, na takie, że po paru metrach głębszego morza była płycizna i tam.. Ryby i meduzy. Ja pierwszy raz widziałam i miałam w rękach meduzę, Osobisty już widział. Złapałam jedną do wiaderka, a taką malutką, nie większą niż wapno rozpuszczalne do ręki. Wiem, że podobno parzą, ale łapałam tak, że macki miały od góry. A jakie dzieciaki szczęśliwe.



Szybki obiad w Gąskach i o 18.40 siedzieliśmy w aucie. Do domu dotarliśmy o 5 rano.

Polecam miejsce każdemu, kto ma auto, bo bez auta, ani rusz. Pogoda może nie dopisała, ale posiedzieć, pobawić się i odreagować się dało. Z dziećmi idealnie, bo przy plaży nie ma pierdół do kupienia, więc nie ciągną, pusto, przestronnie. Minus taki, że jak się trafi na sąsiadów imprezowiczów (my mieliśmy to nieszczęście), to w tych domkach nie ma wcale wyciszenia.

No i bilans strat: Dwa kolczyki. Jeden kupiony dzień wcześniej przy szarpaninie spadł i chyba go ktoś zdeptał, bo pękł. Może się uda naprawić. Drugi, pamiątka z Chrztu, zgubiony w sobotę. Wiemy kiedy, Córa nawet znalazła zapinkę, ale kolczyka się nie udało. Osobisty sobie pomyślał, że to taka opłata dla morza za zdrowie Córy. Niech Neptun dobrze się nim opiekuje. A może ktoś kiedyś znajdzie kolczyk serduszko i przyniesie mu szczęście. My wysyłamy znalazcy nasze ciepłe myśli.

Było fajnie, energetycznie, czasem męcząco, ale dzieciaki już chcą wracać :) Może za rok ktoś będzie chciał z nami odwiedzić klimatyczną dziurę na końcu świata?

8 komentarzy:

  1. Po naszych gorach z przyjemnoscia obejrzlam Wasze zdjecia!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gruntowe drogi mówisz? Jestem dziwna, wiem, ale dla mnie to bajka :) Wcale nie tęsknię za tłumnymi i gwarnymi kurortami. Za rok myślimy o Mazurach, ale kiedyś, kto wie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz z perspektywy pieszej. Jak masz tamtędy przejechać, a auto już trze dołem, bo takie dziury, to nie jest ciekawie. Z drugą częścią się zgadzam, kurorty są złe.

      Usuń
  3. Aleee zaaazdroooo!!! W Ustroniu Morskim byliśmy na początku związku - było pięknie i cicho, tylko pogoda... jak to nad polskim morzem we wrześniu ;))) Zaniżaliśmy średnią wieku. Ech, piękne zdjęcia i piękna relacja. A ja siedzę na tyłku i tylko zazdroszczę ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My tak zaniżamy w Krynicy Zdroju ;) pogoda faktycznie nad naszym morzem nie rozpieszcza :(

      Usuń
  4. My po Kazimierzu, a Wy po pobycie nad morzem- super! Od nas to kawałek, niestety, a pojechałoby się :D
    Zachody słońca cudowne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My spod Krakowa, to też prawie cała Polska. Kazimierz kocham, muszę tam pojechać

      Usuń