Notka miała się pojawić w poniedziałek, ale jakoś mi tak zeszło i nie wyszło, a wczoraj z kolei wyszedł, ale internet, a nie chciało mi się na udostępnionym z komórki.
Ale do rzeczy...
W niedzielę świętowaliśmy awans zrobiłam lasagne, jak dla pułku wojska, cannelloni, tym razem w ilości rozsądnej, do tego rafaello na krakersach, mini pączki (te dwa w ilościach dużych, bo na poniedziałek na fetę w pracy też) i ciacho z czekoladowym spodem, bitą śmietaną, galaretką i truskawkami. Zjedliśmy lasagne i cannelloni i... Legliśmy na sofie, jak cztery pytonki. Nic tylko leżeć i trawić. Późnym wieczorem dobiliśmy ciachem z bitą śmietaną i naprawdę mieliśmy dość. Co prawda liczyliśmy na romantyczny koniec wieczoru, już bez dzieci, ale oboje uznaliśmy, że dwa pytonki nie mają szans, bo każda pozycja narusza brzuch :P Mieliśmy przenieść świętowanie na następny dzień, ale Osobisty wrócił znów z pracy w charakterze pytonka i tyle z tego było :P
W poniedziałek z kolei z dzieciakami pojechałam po kota. Kociak ma za sobą koszmarną historię mieszkania w zamkniętej kuchni, bez kuwety, z bałaganem, śmieciami i chorą właścicielką w pakiecie. Z klatki w lecznicy po prostu wszedł do transportera i tak został do naszego domu. Nie przeszkadzał mu deszcz, samochód, dłuższa droga (spadł deszcz, to wiecie, umiejętność jeżdżenia większości kierowców spadła do poziomu 5 km na godzinę, a tiry się składały na małych górkach), nic. Potem co prawda wlazł w najciemniejszy kąt i tak siedział, ale powoli dawał się głaskać. Moja kocica się go boi okrutnie, on ją goni, chyba dla samej zabawy, ona ucieka, więc on ją goni i tak w kółko. Wczoraj tłukły się 3 razy, do tego nabrudził Córze na łóżko. Piorąc kołdrę obiecałam sobie, że go oddam i ... poryczałam się. Do tego jeszcze wieczorem Syn włożył paluszka między łóżko, a ścianę, przynajmniej tak mówi i mimo przeciwbólowego płakał. Osobisty, jak wróciłam z fitessu, zabrał go na SOR, wrócili z ręką w szynie i diagnozą mocno niepewną, bo niby złamania nie widać, ale u tak małego dziecka są w większości chrząstki, a nie kości i na nich nie widać, czy są złamane, czy nie. Jak będzie dalej boleć, mamy się zgłosić do ortopedy. Wieczór więc miałam załamkowy, ale potem pomyślałam, że wziąłam kota, to muszę go oswoić, szczególnie, że do nas się już łasi, mruczy i jest naprawdę przymilny. Siedzi więc z kuwetą w łazience i mamy sukces. Zamieniłam po prostu żwirek na papier i podziałało. Pewnie dlatego, że on na papier się załatwiał w lecznicy. A z kocicą się powoli też dogada. Nie oddam go łatwo. Bo oni go wypuszczą do dzikich kotów, a jak to tak, takiego przytulaka?
Powodzenia z kocurkiem widziałam na fb uroczy jest.
OdpowiedzUsuńNiom... Tylko dziś pogryzł Osobistego, bo chciał napaść na kocicę i nie wiemy, jakie będą jego losy. Strach o dzieci we mnie siedzi
UsuńTakie zwierzaki to emocjonalne poszarpańce, wymagające czasu. Pamiętam jak nasza bała się wszystkiego, przez byle co uciekała pod kanapę. Bała się nawet dźwięku otwierania puszki - nie wiem czy ona z pijakami żyła czy co... Trzymam kciuki, żeby wszystko się ułożyło i kocinka mogła z Wami zostać.
OdpowiedzUsuńNa razie sporo rzeczy opanowaliśmy. A takie kociaki są potem bardzo wdzięczne.
UsuńPodziwiam Cię, że przygarnęłaś kolejnego kotka. Ja mam jednego w mieszaniu i mi w zupełności wystarczy :)
OdpowiedzUsuńA z dziećmi niestety tak to już jest, co chwila coś.
W mieszkaniu jest inaczej. My mamy dom, duży ogród, kotki wychodzą.
UsuńU nad nie jest jeszcze bardzo źle, bo SOR tylko dwa razy do tej pory :)
Takie kocię wymaga czasu, ale to już pewnie wiesz :) Biedne stworzenie przeszło traumę, teraz musi się nauczyć życia na nowo i przystosować do nowych warunków. Dacie radę :)
OdpowiedzUsuńW sumie to nie mamy wyjścia, prawda? ;)
Usuń