sobota, 15 października 2016

Dobry 13 z fatalnym końcem

W czwartek było naprawdę przyzwoicie. Osobisty wracał z delegacji, odebrał dzieci z przedszkola, potem zakupy i nowe buty dla mnie i Syna. Naprawdę przyjemnie. A potem powrót do domu i początek fatalnego czasu.
Gdzieś w połowie drogi, na rondzie zobaczyłam kota schodzącego z drogi, włóczącego nogami. No to kazałam się zatrzymać, wypadłam z auta i do kota. Osobisty zjechał, ja kota złapałam do kurtki i jazda do weterynarza. Kot miauczy, drży cały. Ugryzł mnie, chcąc się wyswobodzić. Krew z pyszczka, ale jeszcze tliła się we mnie nadzieja, że to jakieś uszkodzenie pyszczka. W bramie lecznicy kot mi zesztywniał i zwiądł. Dobijałam się, jakby się paliło, bo to tuż po dyżurze. Otworzyła pani doktor, wzięła do gabinetu... Zapytałam, czy to koniec. Stwierdziła, że nie oddycha, ale serce bije, stracił przytomność. Tu musiałam usiąść, cała dygotałam, jeszcze napadu częstoskurczu dostałam, ona poszła po zestaw ratunkowy dla kota. Próbowała go wentylować, ale w płucach już tylko krew. Umarł. Poryczałam się, jak stałam. Osobisty nawet mnie nie chciał zostawić, choć do lecznicy mamy niedaleko, a chciałam, by zawiózł dzieci do domu. Podobno nie miał szans, nawet, jakbym była wcześniej, bo trzeba go byłoby otworzyć, a mógł tego nie przeżyć. Opatrzyła mnie i zleciła posłanie kota do zbadania, czy nie miał wścieklizny.
Wróciłam do domu, ciuchy do pralki, a ja pod prysznic. Lała się na mnie woda, a ja stałam i ryczałam. Za nieuratowanym kocim życiem, za tym, że się udusił, że nie zdążyłam...
W piątek poszłam do lekarza, mojej nie było, inna mnie ochrzaniła, że nie pojechałam z palcem na SOR od razu, że jak się ratuje, to tak się ma i w ogóle była maksymalnie nieprzyjemna. Spokojnie, aczkolwiek z lodem w oczach i głosie jej powiedziałam, że nie każdy sobie może tak jeździć, a ona ma nieść pomoc, a co do ratowania, to niektórzy mają coś takiego, jak uczucia. Odesłała mnie do chirurga. Ten zrobił wywiad, dał antybiotyk, obejrzał, opatrzył i ... prosił, bym nie zmieniała podejścia co do ratowania. Że to się stało wczoraj, a ja dopiero dzisiaj nawet nie skomentował. Tego lekarza rozumiem.
Wczoraj też skopałam sobie ogródek. Wyobrażanie sobie skurw... który potrącił zwierzę, nie sprawdził, czy żyje, albo zostawił na pastwę losu wybitnie mi w tym pomogło.

5 komentarzy:

  1. Przynajmniej chirurg "wyzerował" złą energię od tej durnej baby. Jak się naczytam o takich ludziach, co koty po śmietnikach wyrzucają, czy potrącone psy zostawiają na drodze, nie mówiąc już o wyczynach myśliwych, to mam chęć mordować. Niejeden ogródek bym przekopała. Oby jak najwięcej było ludzi takich jak Ty.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i się popłakałam... Istota, która zostawia potrzebującego- czy też zwierzę, czy człowieka bez pomocy, nie jest godna nazywać się człowiekiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby jesteśmy uczuciowi, empatyczni, a jak ci do czego to dno dna i tona mułu. Zwierzęta są lepsze

      Usuń